Czy Śląsk stać tylko na hale przeładunkowe i centra księgowe?

Udostępnij:

Wiele mówi się i pisze o rozwoju województwa śląskiego, transformacji gospodarczej obszarów górniczych, przeobrażeniu gospodarczym regionu. Mówi się i pisze o przekształceniu zagłębia węgla i stali – którego rola w utrzymywaniu gospodarki całego państwa była krytycznie ważna przez ostatnie stulecie – w zagłębie nowych technologii, nauki, przemysłu o numerach od 4.0 w górę, usług i tak dalej. W taką naszą niemal „krzemową dolinę”.

Tymczasem Intel planuje swoją inwestycję pod Wrocławiem.

Dobrze, że w Polsce. Szkoda, że nie na terenie Województwa Śląskiego. Bardzo szkoda. Byłby to dla tego regionu zdecydowany skok technologiczny i element procesu transformacji pogórniczej. Tak potrzebnej i uwzględnianej we wszystkich dokumentach strategicznych. Pytanie czy się o to staraliśmy? A może nawet nas nie brano pod uwagę? Niestety, inne regiony – Warszawa, Kraków, Wrocław, Poznań i Trójmiasto, których sukcesy oczywiście także cieszą – z rosnącą szybkością oddalają się technologicznie od Górnego Śląska. To pociąga za sobą rzesze młodych ludzi wyjeżdżających tam na studia lub tuż po studiach – do ciekawej pracy.

Tymczasem mieszkańcy Województwa Śląskiego mają się cieszyć, że powstają wokół kolejne centra logistyczne lub przysłowiowe już hale produkcji komponentów w branży automotive, bądź też centra usług wspólnych w międzynarodowej księgowości. Nie są to obszary niosące najwyższą wartość dodaną. Nie jest to top w zakresie badań i rozwoju (R&D).

Czy nasze – górnośląskie i zagłębiowskie – horyzonty nie pozwalają nam patrzeć dalej i szerzej: w przemysły i technologie przyszłości? Czy lokalne uczelnie nie potrafią wykształcić właściwych specjalistów? Co stanowi przeszkodę w tym, żeby region, który przez niemal 200 lat był zagłębiem przemysłowo-wydobywczym, kopalnią talentów, tyglem przemian społecznych i gospodarczych oraz swoistą kuźnią kadr technicznych – zdewastowany środowiskowo i wyczerpany gospodarczo – nie mógł być nadal centrum nowych technologii? Czy wizja rozwoju regionu musi odzwierciedlać dosyć defensywne myślenie o przemyśle i nowoczesności zakotwiczone mentalnie gdzieś w latach 90.?

I na koniec – wiem, że to pytanie ryzykowne – czy są na Górnym Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim potrzebne bardziej nowe stadiony, hale do przeładunku tirów lub centra handlowe czy też miejsca pracy i nauki generujące wartość dodaną i możliwości rozwoju kolejnych pokoleń i dobrej jakości życia na kolejne dekady? A może wystarczy nam przysłowiowa orkiestra dęta i kufel, niczym w starożytnym Rzymie chleb i igrzyska?

Podsumowując

Czy więc rzeczywiście na Śląsku i w Zagłębiu nastąpiła przemiana technologiczna godna przyznania jej miana drugiej „krzemowej doliny”? Czy zaplecze naukowe rodzimych uczelni kipi spin-offami i start-upami, a w strefach ekonomicznych produkuje się nanomateriały, zaawansowane technologie półprzewodnikowe napędy wodorowe lub roboty? A może światowe koncerny lokują tutaj kolejne centra badawczo-rozwojowe? Niestety, odpowiedź rzadko kiedy jest pozytywna, co nie znaczy, że nie ma w okolicy takich miejsc bądź przedsięwzięć w ogóle. Owszem, są. Jednak nie sposób pęcznieć z regionalnej dumy słysząc lub czytając o otwarciu nowej linii produkcyjnej opon, wiązek kablowych czy amortyzatorów. Albo od świadomości, że praca w centrach usług wspólnych w sensie wartości dodanej tak naprawdę często niewiele odbiega od wyrąbywania kilofem węgla na przodku w kopalni przez dziadka lub pradziadka, przy czym obecnie narzędziem pracy bywa laptop, arkusz kalkulacyjny, baza danych lub komunikator. A zamiast gołębi karmionych na placu czy skata po szychcie są przysłowiowe już korporacyjne owocowe czwartki i wyjazdy integracyjne…

Brakuje nieco tej najgłębszej innowacyjnej iskry intelektualnej, pionierskich wyzwań, ryzyka ale i sukcesów przedsięwzięć, o których można usłyszeć jeśli nie w mediach światowych, to przynajmniej w branżowych. Działań, które są wyznacznikiem sukcesu i napędzają kolejne projekty lub przedsięwzięcia. Które zachęcają młodych ludzi do studiowania, badania i poszukiwania, a inwestorów do zainteresowania obiecującymi inicjatywami. To nie oznacza, że takich przedsięwzięć nie ma w ogóle, ale nie osiągają one masy krytycznej, w porównaniu chociażby z takimi krajowymi ośrodkami jak Warszawa, Gdańsk, a nawet sąsiednie – Kraków i Wrocław. Tam odpływają kolejne roczniki najlepszych absolwentów szkół średnich i już po studiach nie wracają – wzmacniając zarówno tamtejszy biznes oparty na wiedzy, jak i zachęcając swoim przykładem młodszych kolegów i koleżanki do tego samego.

Region, który przez dekady zasilał netto budżet państwa, niestety nie do końca potrafi wykrzesać z siebie dosyć sił, żeby sam się skutecznie przeobrazić, zresztą są ku temu potrzebne olbrzymie fundusze, w tym właśnie konkretne środki na badania i rozwój. Nie jest też chyba dostatecznie solidarnie wspierany z poziomu stolicy czy innych regionów, które skupione są na własnych interesach, bez nadmiernych emocji obserwują zacierające się tryby dotychczasowego silnika gospodarki całego kraju. Niedostatek silnej regionalnej reprezentacji w stołecznych gabinetach również temu nie sprzyja…

Rezultat jest czytelny, niczym osunięcie się któregoś z lokalnych klubów piłkarskich z ekstraklasy do drugiej czy trzeciej ligi – wydobycie się z niej wymaga nakładów, szkolenia, transferów i czasu. A tego wydaje się brakować, pomimo wysiłków różnych lokalnych ciał i gremiów, mimo pozyskiwania finansowania z funduszy unijnych. Bo świat, niczym Liga Mistrzów, robi swoje i nie czeka na outsiderów, którzy owszem, także strzelają gole na swoich boiskach, ale są to zwykle widowiska dla rodzin, znajomych oraz garstki wiernych kibiców.

Wojciech Dinges

ps. W artykule wykorzystałem fragmenty mojego tekstu opublikowanego w Ślązag.