Mamy kryzys produktywności, a leczymy go jak kryzys finansowy

Udostępnij:

Dzisiaj skupiamy się na kryzysie w zachodnim (zachodnim! – warto to podkreślić) sektorze bankowym, wywołanym różnymi przyczynami, ale wszystkie można sprowadzić do dwóch czynników: coraz droższy pieniądz (i to drożejący od wielu miesięcy) oraz coraz większa nieufność między podmiotami na rynku (do czego przyczyniły się również sankcje wobec Rosji, zamrożenie jej środków, a właściwie generalna atmosfera, że umów się nie przestrzega w warunkach wyższej konieczności, a wyższą konieczność definiuje silniejszy gracz).

Ten finansowy kryzys jest widowiskowy, spektakularny, sprawy toczą się szybko.

Pod spodem jest kryzys o również wielkim znaczeniu: jest kryzys innowacyjności, i powiązany z nim kryzys produktywności. Ten kryzys nakręca się od kilkudziesięciu lat. A dzisiaj gwałtownie splótł się z kryzysem bankowym, bowiem pierwszy padł bank SVB, główny bank Doliny Krzemowej, ale też startupów na całym świecie. Niektórzy posunęli się do twierdzenia, że dla innowacyjnych, startujących firm to będzie epoka wymierania. Ostatecznie wiemy, że rząd amerykański pośpieszył z pomocą i wymierania pewnie nie będzie, ale zacieśnienie finansowe dla tego sektora gospodarki jak najbardziej.

Zaraz, zaraz, czyli są innowacje, ba, przecież media pełne są doniesień o wynalazkach, sztucznej inteligencji, wygląda to jak mega innowacyjność dzisiejszych czasów, no i ta Dolina Krzemowa doświadczona upadkiem swojego banku. Czy teza o niskiej produktywności nie jest od czapy?

Nie jest. Zaraz wyjaśnię. Ale najpierw inny fakt i inna zależność między światem finansowym a innowacjami.

 

Gospodarka oparta na długu

 

Chodzi o obowiązujący we współczesnej gospodarce model kreacji pieniądza i finansowania biznesu. Żeby się rozwijać, zwiększać skalę, to trzeba najpierw wydać pieniądze, raczej nie swoje, a pożyczone. A to jest łatwe, bo pieniądz jest oderwany od złota czy innego materialnego nośnika wartości. Jest symbolem. Nowy pieniądz powstaje wtedy, gdy ktoś go od kogoś pożyczy. Ponad 90% pieniądza jaki krąży w globalnej gospodarce, to pieniądz wykreowany w procesie kredytowym.

Ostatnie dziesięciolecia rozwój był napędzany tym łatwym pieniądzem, był szybszy niż wzrost efektywności i produktywności, które wcześniej – przy prawdziwym pieniądzu – napędzały rozwój.

Taki sam mechanizm jak w przypadku osób karta kredytowa czy właśnie kredyt, dzięki którym konsumujemy więcej niż wynika z dorobku z pracy.

Gdzieś od lat 80tych pożyczony pieniądz coraz mniej inwestowany był w zwiększanie produktywności, bo te same efekty dawała np. globalizacja, wyzysk pracowników czy inżynieria finansowa.

W większym stopniu zaczęli się zadłużać konsumenci oraz państwa oraz rozrósł się rynek finansowy, co spowodowało jeszcze większą kreację pieniądza. Ale nie spowodowało adekwatnego wzrostu produktów i usług, a co gorsza więcej pieniądza nie przekłada się proporcjonalnie na lepszy wynik finansowy realnych firm, bo właśnie nie rośnie w nich produktywność. Biznes i gospodarki funkcjonują na finansowych dopalaczach.

Gospodarka oparta na długu nie promuje zwiększania produktywności i innowacyjności. Ale gospodarka oparta na długu prowadzi do gigantycznego kryzysu finansowego, a więc i gospodarczego, z którego początkiem być może mamy do czynienia właśnie teraz.

Więc historia wykazała się szczególnym poczuciem humoru – wielki kryzys finansowy, a być może cywilizacyjny zaczyna się od banku finansującego firmy innowacyjne…… nie, właśnie w ogromnej większości wcale nieinnowacyjne, stwarzające tylko takie wrażenie, wizerunek, może i żyjące w takim przekonaniu, ale faktycznie w bardzo małym stopniu zwiększające produktywność firm, ludzi, kapitału.

Być może to jest kwintesencja aktualnych wydarzeń.

 

A teraz – co z tą produktywnością

 

W latach 1870-1970 nastąpił niewiarygodny 50-krotny wzrost wydajności przeciętnego pracownika fizycznego. Obrazowo mówiąc jedna osoba mogła wykonać pracę wykonywaną wcześniej przez 50 osób. I nie chodzi o najbardziej ambitnych, najmądrzejszych pracowników fizycznych, chodzi o wszystkich pracownikach fizycznych.

Potem nastąpiły też rewolucyjne zmian:

  • Skrócenie tygodnia pracy z 68 godzin do 40 godzin.
  • Likwidacja pracy dzieci
  • Cudowne technologie w najważniejszych obszarach życia, takie jak samochody, windy, samochody, hydraulika, ogrzewanie/chłodzenie, penicylina i elektryczność
  • 100-krotny wzrost bezpieczeństwa pracowników, tak fizycznego, jak socjalnego.

Można było się spodziewać, że dalej będzie taki rozwój. Na przykład w 1970 roku pionier sztucznej inteligencji z MIT, Marvin Minsky, przewidział w Life Magazine, że: „Za trzy do ośmiu lat będziemy mieć maszynę o ogólnej inteligencji przeciętnego człowieka”. W 1956 roku Richard Nixon przewidział 32-godzinny tydzień pracy w „niezbyt odległej przyszłości”.

Dokładnie w momencie, w którym można by się spodziewać, że sprawy zmienią się z dobrych na świetne ze względu na rewolucję komputerową, zaczęły się dziać złe rzeczy. Innowacje zaczęły stawać się coraz mniej istotne z punktu widzenia tworzenia wartości dodanej dla klienta, użytkownika, bez porównania mniej istotne niż pralka czy penicelina. Ocenia się, że dzisiaj tylko 25% pieniędzy inwestowanych w startupy idzie na tworzenie wartości dodanej w ich produktach.

Na początku lat 70tych tempo wzrostu produktywności znacznie spadło. Ilustują to te wykresy

 

I jeszcze jeden wykres, tym razem ilustrujący proporcjonalny  spadek  zarobków, nawet gdy produktywność jeszcze rosła, choć słabiej

A teraz czas wrócić do systemu finansowego i przypomnieć, że właśnie w 1971 ogłoszono zerwanie wymienialności dolara na złoto, ostatecznie wprowadzono je 1976 roku. Rozpoczęła się era finansjalizacji gospodarki i potężna ekspansja kredytowa. Bogaci stawali się coraz bogatsi, a biedni coraz biedniejsi. Rozpoczął się trwający do dziś proces marginalizacji klasy średniej i wzrostu znaczenia najbogatszych. Wyraźnie obniżyła się dynamika produktywności amerykańskiej gospodarki oraz ostatecznie każdej innej zachodniej.

I tak docieramy do czasów współczesnych.

 

Co mógł Nixon, może każdy prezydent USA

 

Kryzys bankowy – przedsionek kryzysu gospodarczego – rozwiązuje się starymi metodami, czyli pieniędzmi rządowymi (podatnika) lub silniejszego podmiotu (zwiększając jego wielkość i…. ryzyko), bo trzeba działać szybko. Dosypujemy pieniądze, znowu na rynek wchodzą gigantyczne puste pieniądze. Rezerwa Federalna straciła właśnie połowę tego, co ugrała podwyżkami stóp procentowych. Czyli przenosi się kryzys w przyszłość.

Kryzys społeczno-gospodarczy rozwiązałby jedynie znaczący wzrost produktywności, czyli zwiększenie rangi tworzonych innowacji. Być może to uczyni aktualny trudny pieniądz, ale wątpliwe. To za słaby mechanizm i zbyt powoli działający.

W tej sytuacji trzeba pamiętać, ze jeśli Nixon pól wieku temu mógł uśmiercić ówczesny system monetarny zawieszając wymienialność dolara na złoto, to dzisiaj – albo jutro – aktualny prezydent USA też może zrobić coś o podobnej sile rażenia.

 

Iwona D. Bartczak